Płaczę w kinie, wycieram łzy nad kartkami książek, popłakuję przy muzyce, łkam na ślubach, zanoszę się szlochem nad codzienną niesprawiedliwością i wyję, oj, jak wyje, kiedy po prostu mi źle. Tak, to ja byłam tą wkurzającą koleżanką z podstawówki, która płakała nad każdą niezadowalającą oceną. Chorobliwa ambicja i nadmierna wrażliwość zostały mi do dziś.
Szpileczki wbijane wchodzą we mnie gładko jak w poduszeczkę na igły, bo skórę mam cienką tak, że jak się dobrze przyjrzysz, to może zobaczysz, że do łezki łezka i w środku cała jestem niebieska. Cóż, oczy mam nie od parady, a emocje paradują sobie jak chcą, nie umiem utrzymać ich na wodzy. Jeśli ze łzami jest tak jak ze średnią krajową, to zdecydowanie ja jestem tą, która zawyża łzawe statystyki (szkoda, że z finansowymi jest raczej na odwrót).
I kiedy tak płynę przez życie w tym morzu łez, najgorszym, co mi się może przytrafić to betonowe koło ratunkowe pod tytułem „Dorośnij i przestać się mazać”. I tak sobie myślę, czy płacz oraz w ogóle przyznawanie się do słabości są oznaką zdziecinnienia? Czy dojrzałość mierzy się hektolitrach wylanej słonej wody? Czasem wydaje mi się, że byłoby nam lepiej gdybyśmy, zamiast starać się zachować twarz, zamiast wbijać paznokcie w pięści, zamiast łykać hausty powietrza i liczyć do stu, po prostu pozwolili sobie na okazanie emocji. Pozwolili sobie na przyznanie się „wiesz co, ostatnio trochę mi nie wychodzi”, „od jakiegoś czasu wszystko mnie przerasta”. Myślę, że mogłoby się okazać, że tak naprawdę staramy się zachować twarz przed osobami, które same robią dobrą minę do złej gry. Może wtedy byłoby nam wszystkim po prostu łatwiej.
Oczywiście, ja też staram się być dzielna, bo nie zawsze i wszędzie warto się odsłaniać. Ja też liczę do stu i polewam twarz zimną wodą, by ostudzić emocje. W końcu z uczuciami jest trochę jak z nagością. Na co dzień staramy się je ukryć przed nieodpowiednimi osobami. Starannie schować pod warstwami. Kiedy nam się nie uda, czujemy się trochę jak w tym śnie, w którym chodzimy nago po mieście. I w jednym i drugim przypadku jesteśmy zażenowani. Oczywiście całkowite odsłonięcie się nie jest zawsze najlepszym rozwiązaniem. Ale staranne zapinanie sztywnych kołnierzyków na ostatni guzik może się po prostu nie sprawdzić na dłuższą metę.
Sądzę, że dojrzałość nie polega na tym, żeby zawsze być twardym, zaciskać zęby i brnąć do przodu. Nie polega na kamuflowaniu nagich emocji kolejnymi warstwami. Myślę, że polega raczej na umiejętnym ocenianiu, kiedy i przed kim możemy się nieco odsłonić. A jeśli czasem przytrafi nam się niekontrolowany emocjonalny ekshibicjonizm? Polecam kilka głębokich oddechów i odrobinę szczerości. W większości sytuacji działa.
A co Wy sądzicie? Czy okazywanie uczuć jest oznaką niedojrzałości czy może na odwrót?
[…] kobieta przed trzydziestką powinna umieć zachować twarz, nawet kiedy traci głowę. Powinna przestać się mazać. Może czas dorosnąć? Może. Może […]
[…] przez wiatry emocji, zalewaną przez słone wody własnych łez. Masz prawo szukać koła ratunkowego. Wypatrywać lepszych czasów na horyzoncie. Skakać na […]
[…] ochronny na łez ulewy. Kiedy prognozy nie są najlepsze i nade mną wiszą czarne chmury wywołujące nieoczekiwane opady […]
[…] Jestem smutasem. Mogę być tą koleżanką z pracy, z którą dobrze się żartuje nad kubkiem kawy, uśmiechniętą dziewczyną z kolejki na poczcie, rozmarzoną kobietą z okna tramwaju. Mogę śmiać się najgłośniej i najciszej płakać w pustym mieszkaniu. Ale najczęściej jestem cała w kolorze blue. […]
[…] Naprawdę ►często płaczę. Na ślubach, reklamach, filmach, książkach i generalnie ►jestem trochę smutasem. Ale wystarczy mi rzucić pod nogi promyczek szczęścia, a będzie lśnił we mnie oślepiającym blaskiem. […]
[…] Naprawdę ►często płaczę. Na ślubach, reklamach, filmach, książkach i generalnie ►jestem trochę smutasem. Ale wystarczy mi rzucić pod nogi promyczek szczęścia, a będzie lśnił we mnie oślepiającym blaskiem. […]