Wciągasz do płuc piekący dym i myślisz, że taki z Ciebie pieprzony dekadent, widzisz siebie sączącego absynt w otulonej dymem kawiarni i nagle smutek, ten cholerny weltschmerz nie jest oznaką słabości, jest na czasie, czujesz więcej, widzisz więcej… jesteś artystą. A potem przypominasz sobie, że tak naprawdę jesteś smutnym człowieczkiem, który artystycznie wszystko spierdolił. Kolejny raz. Piekący dym podszczypuje płuca, rano znowu będzie bolało gardło. Boli cię twój ból istnienia, szczypie cię w oczy, aż lecą łzy. Chłopaki nie płaczą, przypominasz sobie. Chłopaki, chłopcy, chłopaczki wiedzą, gdzie uderzyć podczas bójek na szkolnym boisku, nie rozklejają się nad rozwalonym nosem i szybko godzą się z przeciwnikiem, który wybił im zęby. A kiedy życie powali ich prawym sierpowym na łopatki, nie potrafią podnieść się na równe nogi. Musisz stanąć na nogi powtarzała babcia jak amen w pacierzu podczas niedzielnego obiadu. Z trudem przełykałeś ulubiony posiłek, który przygotowała specjalnie dla ciebie. Chciałeś coś powiedzieć, ale wiedziałeś, że już wiele ciosów przyjęło przez ciebie jej biedne serce. To, że ją zawodzisz, boli cię najbardziej.
Non stop prześladuje cię jedna myśl, jak koszmar chwytający prosto za gardło, kradnący twój oddech, zaciskający klatkę piersiową, nie możesz przestać myśleć o tym, że babcia umrze, zanim w tobie narodzi się jakiś pomysł, co zrobić ze swoim życiem. Póki co to ono robi z tobą, co chce. Czujesz, że umierasz każdego dnia, unicestwiasz dzień za dniem, zabijasz każdą godzinę i minutę, Obracasz w proch każdą chwilę. „Marność nad marnościami i wszystko marność”. Musisz się wyrwać z tych ponurych myśli, podjąć jakieś działanie.
Może zmiana otoczenia? Kusi cię wizja świeżego startu, może tym razem wszystko potoczyłoby się inaczej. Cofasz się myślami do czasów, kiedy miałeś wszystko poukładane w głowie i nie wiesz, kiedy jakiś fałszywy ruch wszystko zrujnował. Myślisz o swoich znajomych, którzy każdego dnia uśmiechają się do ciebie ze zdjęć na insta. Czy ich życie wygląda naprawdę tak kolorowo, a może to kwestia odpowiednio dobieranych filtrów? Życie zminimalizowane do kilkunastu hashtagów, próbujesz nadać jakiś #style do swojego #life, ale średnio ci to wychodzi.
Może by tak rzucić pracę? Zacząć od nowa z czystą kartą. Tęsknisz za czasami, kiedy co semestr dostawałeś nową szansę. A teraz? Dzienniczek uwag pęka w szwach, a ty wykorzystałeś wszystkie nieprzygotowania. Nie odrobiłeś kolejnej lekcji życia.
Kładziesz się spać, sen przyjdzie jak zwykle za późno, by po chwili unicestwił go dźwięk kiedyś ulubionej piosenki, którą ustawiłeś na budzik. Kto ustawia na budzik ulubione piosenki? Jesteś wściekły na siebie za to, jak miesiąc temu myślałeś, że te dźwięki będą pozytywnie nastrajać cię do działania. Zaczynasz dzień z podłym nastrojem, cóż, może jutro będzie lepiej. Czekasz na lepsze jutro już od dobrych paru lat i trochę to tak jak z tym czekaniem na Godota. Już zaczynasz przeczuwać, że nigdy nie przyjdzie. A może tak wyjść mu naprzeciw? Stanąć na nogi i ruszyć? Ruszyć w końcu ze swoim życiem? A może… ?
Trochę pretensjonalne samosmyranie się, ale dobrze się czyta. (◡ ‿ ◡ ✿)