Nie mam siły na multitasking.

Pierwotny tytuł w mojego tekstu był nieco mniej cenzuralny. „Pier***le multitasking” pomyślałam, siedząc nad notatkami z pracy, na komputerze mając otwarte okienko z postem, który usiłowałam napisać, a w ręku trzymając telefon, żeby odpisać przyjaciółce. A przecież to i tak za mało. Za mało, za mało, za mało.

Naprawdę nie mam siły na multitasking. Nie chce mi się rozdwajać, a tym bardziej rozstrajać. Tak, rozstrajać. Nie chce mi się być wszędzie. Jako blogerka czuję to mocno. Musisz być wszędzie. Wszędzie, wszędzie, wszędzie. A ja nie mam siły i czasu wyskakiwać Wam z lodówki. Nie mam siły być kolejnym clickbaitem. Choć pewnie powinnam, wiem, że powinnam, bo czytałam i słuchałam mądrzejszych ode mnie. Ale nie umiem. I nie mam siły.

Nie mam nawet siły być kobietą sukcesu. Niektórzy już pewnie wiedzą, że bliżej mi do jednak do lamy sukcesu i coraz bardziej siebie w takiej postaci lubię. Skreślanie kolejnych linijek zadań bawi mnie już coraz mniej. Coraz bardziej dostrzegam tę pewność, że jedna skończona lista, robi przestrzeń na powstanie kolejnej. Kolejnej, kolejnej, kolejnej.

Może mogłabym osiągnąć coś więcej. Na pewno bym mogła osiągnąć coś więcej. Więcej, więcej, więcej. Mogłabym więcej ćwiczyć. Biegać. Uczyć się języków obcych. Więcej pisać. Czytać więcej mądrych książek o tym, jak móc więcej. Ale chyba już mi się nie chce.

Naprawdę nie chce mi się być w nieustannym rozwoju. W wiecznym niedoczasie. Gonić za kolejnym deadlinem. Mam 29 lat i trochę mi smutno, jak patrzę, że do tej pory nigdzie mnie ten wyścig jeszcze nie zaprowadził. Jasne, coś tam osiągnęłam i jestem za to wdzięczna. Ale przecież mogłam, przecież powinnam zajść dalej. Dalej, dalej, dalej.

Dziś w pracowniczej kuchni dyskutowaliśmy o zaletach zakupów przez internet, bo oszczędność czasu. O doradcach w sprawie wykończenia wnętrz, którzy nawet wybór pralki ograniczą do dwóch modeli – bo oszczędność czasu. O pracowniczych stołówkach, które pozwalają czasem odpuścić gotowanie – bo oszczędność czasu. Aż w końcu ktoś spytał. Tylko gdzie ten czas? I jak wiele zostaje go faktycznie dla nas?

Teraz wszystko jest mobilne, szybkie i wielofunkcyjne. My też. Tylko jak wiele możesz jeszcze wcisnąć, zanim Twój własny system się przeciąży? I co z tego ma tak naprawdę sens? I jak wiele Ci zostaje po skreśleniu całej listy? Czy jest na niej wciąż to, co naprawdę się dla Ciebie liczy? Czy jeszcze pamiętasz, co to jest?

Mnie się nie chce być mobilną, produktywną i dostępną od zaraz. Nie potrafię być wszędzie i nieustannie aktualizować swoją wersję. Może gdybym umiała, byłabym w lepszym miejscu niż teraz. Może byłabym blogerką, której teksty dają ludziom sens. Może byłabym człowiekiem sukcesu. Może byłabym codziennie lepszą wersją siebie. A może byłabym po prostu strasznie zmęczona i tak samo zagubiona.