Obudziłam się w innej Polsce. Czas się obudzić?

Dziś cofamy czas – mówi ubrana w koszulę w cętki Pani dziennikarka, o ładnych choć ostrych rysach twarzy. Ja wpatruję się w nią, w te cętki, które zaliczyły kolejny już powrót do mody, obraz rozmazuje się, a mnie robi się słabo. Mam wrażenie, że czas cofnięto oficjalnie w czwartek. Są trendy, które jednak nie powinny wracać i jak się domyślacie, nie mam na myśli cętek. Nie podoba mi się ta szafa, z której zostały wygrzebane. Jest ciemna, ciasna i próżno w niej szukać drogi do Narni. Dziś mogę spać godzinę dłużej, to dobrze, choć obudzę się znów w tej samej rzeczywistości, która wypełzła ośliźle spod moich opuchniętych powiek w piątek, po tym jak koszmar śnił mi się już od czwartku.

Ostatnio nie mogę przestać czuć się jak bohaterka (choć bohaterstwa we mnie chyba niewiele) jakiejś popieprzonej książki. Wiecie, planeta niszczeje, świat choruje na COVID, a umysły naszej władzy na ciemnotę. Otwieram oczy i nie widzę nic. Dziś już wiem, że jest to książka historyczna, a czas rozliczy świat z błędów. Póki co płacić musimy za nie sami.

Zwolenniczką aborcji nie jestem, bo jak można być zwolennikiem i wesoło krzyczeć HURRA!, kiedy ktoś musi podjąć decyzję, która może złamać mu życie, serce, duszę. Kiedyś mówiłam, że ja bym nigdy, że nie umiałabym, że na pewno nie. Dziś sądzę, że nie warto tak mówić, bo świat może szybko i okrutnie krzyknąć „sprawdzam”. Dlatego dziś zamykam swą pewność w zdaniu, że „tyle o sobie wiemy, ile nasz sprawdzano” i mam nadzieję, że do tego testu nie będę musiała nigdy podchodzić. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym jeszcze miała (czas przeszły jest bolesny) wybór. Wiem jednak, że obecnie pod płaszczykiem ochrony życia kryje się unieruchamiający kaftan. Wiem, że obecnie żyjemy w kraju, w którym potrafimy i możemy ulżyć w cierpieniach naszego zwierzaka, bo rozumiemy, że są sytuacje (i tylko my mamy prawo i okrutny obowiązek to ocenić), kiedy nie powinniśmy kazać mu się męczyć dla naszej egoistycznej satysfakcji i poczucia, że daliśmy mu szansę na cud. Dziś tego prawa odmawia się istocie ludzkiej. A może jednak warto czekać na cud? Tę decyzję mogą podjąć jedynie rodzice i umówmy się, każda z nich jest dewastująca i niewyobrażalnie ciężka.

Dziś dużo się mówi o kobietach. O tym, jak bardzo czujemy się oszukane i wściekłe. Ja, jako kobieta czuję się upokorzona. Ja, jako kobieta i chciałabym kiedyś – matka, czuję się też jednak przerażona ogromem cierpienia, na które skazany został ten nienarodzony człowiek. Tak jak wspomniałam, nie wiem, co bym zrobiła, bo każdy przypadek jest inny i powinien być analizowany indywidualnie. Jedno jest pewne. Każdy przypadek to dramat i osobista tragedia. Dziś jednak ten dramat zamienia się w horror. Dziwi mnie to, że osoby popierające decyzję rządu tak chętnie powołują się na ochronę życia. Dziwi mnie, że tak głęboko wierzące i wrażliwe osoby (oczywiście nie wszystkie) uważają, że nie tylko kobieta, ale właśnie to ochronione życie na to zasłużyło. Dziwię się, że wierzą w tak okrutnego Boga. Kiedyś wierzyłam, teraz raczej wątpię i nie ukrywam, że tęsknie za czasami, że byłam pewna, że jest coś więcej. Jednak odnoszę wrażenie, że wierzyłam w zupełnie innego Boga.

Oprócz jednak zdziwienia i wstydu, czuję strach. Czuję strach, który wiąże mi pętlę na krtani. Ciasno. Powinnam krzyczeć, a łamie mi się głos. Głos. Przynajmniej mam wciąż jeszcze głos. Czy mam jeszcze głos?

Wiecie, że nie piszę raczej o takich tematach, ale dziś po raz pierwszy mam wrażenie, że moje milczenie to również byłby głos. Dlatego cichutko cedzę słowa przez zaciśnięty węzeł i liczę na to, że ktoś mnie może usłyszy. Halo, czy ktoś mnie jeszcze słyszy?