Styczniowe dokądzmierzanie

Nie wiem, czy też macie podobnie, ale przełom stycznia i lutego, a potem cały luty to dla mnie najmniej ulubiony czas w roku. Cały ten świąteczno-sylwestrowy brokat opada, a ja opadam z sił. Oczekiwanie na święta, na kilka chwil wytchnienia ulatnia się jak powietrze ze starego balonika, a ja czuję jak powoli, powolutku, po brzegi wypełnia mnie niemoc. A mój kalendarz wypełniają oczywiście listy zadań do zrobienia. W grudniu pozwalałam sobie traktować te listy z jakimś większym przymrużeniem oka, w pracy też czuć zawsze większe rozluźnienie, jakby wszyscy żyli głównie otwieraniem kolejnych okienek kalendarza adwentowego, zamiast okienka kolejnego służbowego maila. Ja więc też temu uległam. W grudniu nie myślałam o tym, co dalej, dokąd zmierzam, zmierzałam w kierunku świąt i to był oczywisty i jedyny kierunek moich jakby nagle spowolnionych kroków. Dryfowałam sobie na chmurce świątecznego oczekiwania i wszystko inne miałam chyba gdzieś.

Święta jednak minęły, chmurka rozpłynęła się we mgle, a ja zaliczyłam twarde lądowanie. I znów nowe kalendarze, nowe zadania, te same co wcześniej obowiązki. I znów przestałam żyć wielokropkami zawieszającymi zdanie w oczekiwaniu. Znów mi się namnożyły pytajniki, a mnie się zupełnie nie chce szukać odpowiedzi. I znów mam ochotę zapaść w sen zimowy, ale zamiast spać, jakimś nieostrożnym ruchem obudziłam wewnętrznego krytyka. Znów mnie pyta: dokąd zmierzam, ja zgłaszam nieprzygotowanie, on nie ustępuje. Ja się chowam pod kocem, on szuka dziury w całym. Obwarowuję swoją strefę komfortu murami obronnymi, a na straży, w samym centrum moich kolan leży bezbronnie pies.

No i wiecie ja wcale nie wierzę w te całe blumandeje i inne takie, ale mój organizm najwyraźniej nie jest przystosowany, by żyć w tym klimacie. W klimacie szaro-brudnego stycznia i lutego, który jest topniejący dookoła śnieg – nagle ukazujący brzydotę, która się pod nim skrywała. Dlatego nadaję do Was z mojej kocykowej bazy i piszę ten jojcząco-smęcący wpis, trochę dlatego, że mam nadzieję na odpowiedź: „nie przejmuj się, mam tak samo!”, a trochę dlatego, że może właśnie Ty potrzebujesz to usłyszeć ode mnie. Nie chce traktować najbliższych dni jako okresu, który trzeba przezimować. Chociaż… z dobrą książką czy serialem, kubkiem kawy czy czasem kieliszkiem wina, z wanną pełną gorącej piany, z ciepłym pieso-supełkiem w centrum moich kolan… to zimowanie nie brzmi nawet najgorzej. Spróbuję może dla odmiany zaakceptować ten stan rzeczy oraz stan mojego ducha i jakoś to przezimować.

A jak tam u Was?